wtorek, 26 sierpnia 2014

Kiepska bajka bez morału

Nie wiem, co mogę wam o niej powiedzieć. Lubiła stałość, choć zachwycała ją pozorna zmienność gór. Wtedy gdy siedziała mu na kolanach, też imponowała jej pewność jego uścisku. Pewność niejakiej stabilności. W każdym razie nie robiła sobie z tej pewności nic, bo wiedziała, że brak w tym sensu i logiki – a lubiła twardo stąpać po ziemi. I lubiła prozę zdecydowanie bardziej niż poezję. Nawet kiedyś usłyszała od kogoś, że to widać. Bo chodzi prosto, nie zbacza ze szlaku, maszeruje i trzyma tempo. Może i brakło jej nieco życiowej poezji. Jednak wtedy było romantycznie. Przynajmniej dla niego.
W rzece odbijały się tysiące, pewnie miliony, migoczących gwiazd. Co chwilę niewzruszoną taflę granatowej wody rozcinała wracająca z wieczornej wycieczki kaczka. Przyznacie, że urokliwie? Nie miała wtedy makijażu. Zauważył to. I zdaje się, że się ucieszył. Moja dziewczynka. Gładził opuszkami palców jej nagą łydkę. Gdy zacisnął palce na kolanie, objęła dłonią jego kark i dała się pocałować w szyję. Dobrze to robił. Zbyt dobrze.
Kiedy powiedział, że nie mogą się dłużej spotykać, nie było jej żal, oczy nie zwilgotniały. Wiedziała od początku. Cieszyła się nawet, bo czuła się przez niego w jakiś sposób ujarzmiona, osaczona. Wtargnął w jej życie zupełnie przypadkiem i myślał, że przekupi ją tym i owym, cokolwiek miał do zaoferowania. Nie podobało jej się to. A może podobało, ale nie pasowało jej, że to właśnie z nim miałaby dzielić bezcenną prywatność. Powiedział, że może go uderzyć i nadstawił twarz. Tylko parsknęła wzgardliwym śmiechem, a on i tak wyglądał jak spoliczkowany, obrażony chłopiec.
Od tamtej pory częściej maluje oczy czarną kredką. To nie kir, to nie żałoba. To znak, że nie całuje się na żarty. Że nie jest dziewczynką, którą każdy może posadzić sobie na kolanach.
To dla pewności.