wtorek, 17 marca 2015

Operacja na otwartym sercu

Tytuł roboczy, bo nie on tu jest pacjentem. Chociaż powinien być jak najbardziej sugestywny i chwytny dla dobra tekstu, czyli poczytności, i autora, czyli splendoru. Może bardziej pasowałoby coś o zwiadowczej trepanacji czaszki... Tak się zastanawiam, gdzie kumulują się wszelkie uczucia i emocje. W narządzie pompującym, często nadpsutą, krew czy w kłębku igrających z codziennością neuronów? Gdy o tym myślę, przypomina mi się scena z „Bogów” Palkowskiego. Kobieta zostaje poinformowana, że serce jej męża zostanie poddane transplantacji, i roztrzęsionym głosem pyta lekarza, czy jak mąż dostanie serce innego mężczyzny, nie daj Boże kobiety, to nadal będzie ją kochał… A może, cholera, coś się zmieni i w ogóle jej nie pozna i dwadzieścia lat małżeństwa szlag jasny trafi? Ten fragment filmu trafia w punkt. Umówmy się, niektórzy wciąż uważają, że gdzieś tam w okolicach mostka bije walentynkowy symbol zakochanych, a nie mięsień, który nijak się ma do skomercjalizowanego czternastego dnia lutego.

Gdzie jest siedlisko niewypowiedzianego żalu, zawodu, niespełnienia, które wewnętrznie niszczą, fermentują i wybuchają niekontrolowanymi napadami płaczu lub zapadają w krzyczącą ciszę? Dla mnie odpowiedź jest banalna, choć mistrzowsko trudna do zaakceptowania. Żadna chirurgia, nawet ta najbardziej precyzyjna, nie przyniesie ulgi, a tylko zostawi bliznę. Brzydką i szpecącą. Człowiek ma wgrane zdecydowanie wadliwe oprogramowanie. Jego mankamenty widoczne są szczególnie wtedy gdy się wie, skąd to wszystko, co boli i nie daje normalnie żyć, pochodzi. Albo od kogo. Ale prawdą też jest, że obolały człowiek wolałby dać sobie wyrwać serce i otworzyć czaszkę, niż dowiedzieć się prawdy. Pogodzić się z nią. Wygodniej jest żyć w nieświadomości, niedopowiedzeniu. Zawsze można się karmić jakąś tlącą się nadzieją. Jednak wszystko ma swoje granice. Niejednokrotnie nadchodzi chęć poradzenia sobie z tym, co krępuje i gnębi myśli, wypowiedzenia na głos skrzętnie ukrywanych uczuć. Chociaż z drugiej strony… Jest niepewnie, ale stabilnie. Ani krok w tył, ani w przód. I znowu ta dręcząca stagnacja, która rozsadza od środka, bo życie jednak wymaga ruchu – również myśli, czyli podejmowania decyzji. Najgorszy jest moment, gdy nadchodzi okazja, by nazwać i wypowiedzieć to, co chirurgia, stworzona na potrzeby tego tekstu, powinna natychmiast zoperować. Po prostu zaczyna brakować słów, pojawiają się obawy, że po zrobieniu kroku w przód zgaśnie nawet ta tląca się nadzieja.
Lubię miejsca nie do określenia. Ale tylko w tekstach innych autorów. Mimo wszystko dziś nie operuję.