Kiedyś, gdy jeszcze nie poróżnił
się z Myslovitz, Rojek śpiewał, że chciałby umrzeć z miłości. Rozczulające to i
chwytne, łatwo się z tym utożsamić w chwili dojmującego sentymentu. Aczkolwiek
wątpię, żeby ktokolwiek chciał umrzeć z miłości na serio. No, może
metaforycznie. Albo tak na kilka chwil, żeby ukoić niewątpliwy dramat i
ugłaskać skołatane serce, ale później koniecznie wrócić do żywych. Bo bez
przesady z tym umieraniem, przecież wiadomo, co autor miał na myśli. Na pewno
nie umieranie z miłości.
Wczoraj zmuszono mnie do zakupów
w zatłoczonym hipermarkecie. Pomijam cały okołoświąteczny amok rozemocjonowanych
ludzi zgarniających z półek wszystko, co obok normalnej ceny ma cenę
nienormalną, czyli promocyjną, która z promocją nie ma nic wspólnego. Właśnie
wrzucałam do koszyka trzy torebki budyniu malinowego, bo jak wiadomo, jest to
trzynasta potrawa podczas wielkanocnego śniadania. Więc po prostu nie mogło
zabraknąć budyniu. Śniadanie to śniadanie, a tradycja rzecz święta. I gdy te
trzy torebki budyniu malinowego już nieokiełznana siła grawitacji przyciągała
do mojego koszyka, usłyszałam zniesmaczone głosy dwóch dziewczyn. Nie będę im
poświęcała zbyt dużo uwagi, tylko wspomnę, że zapewne były to niezależne
kobiety bez serca, spędzające wieczory w towarzystwie drogiego wina i jeszcze
droższego kota. Na celowniku miały parę – mężczyznę z kobietą lub, jak kto woli,
kobietę z mężczyzną. Normalna para. Wyszli w dresach po zakupy, zapewne okołoświąteczne,
i wielka draka. Ale jednak to nie dresy były powodem ożywionej, okraszonej
wulgarnymi przecinkami i wybuchami histerycznego chichotu, pogawędki. Dobra, facet
był naprawdę przystojny. Obejrzałam się za nim kilka razy. Uroda kobiety jakoś
specjalnie nie odbiegała od kanonów powszechnego zachwytu. Ale z racji tego, że
każdego zachwyca co innego, najwidoczniej według dwóch dziewczyny, którym
postanowiłam nie poświęcać zbyt dużo uwagi, ta właśnie para nie miała prawa do
wspólnego szczęścia. Bo ten facet mógłby mieć każdą. I to codziennie inną. Miliard
razy ładniejszą laskę niż ta, z którą jest obecnie w sklepie. I to w dresie.
Jakby szczęście, w tym miłość, było zarezerwowane wyłącznie dla
najładniejszych, najbogatszych, najinteligentniejszych i, już generalizując,
najlepszych. Bo dla takich łatwiej umierać z miłości, prawda?
Znam Gościa, który umarł z
miłości. I to zupełnie na serio. Umiera od wielu wieków i wciąż się nie
zniechęca. Jego miłość jest zadziwiająca i trudna do pojęcia. Bo umiera za
wszystkich. Szczególnie za tych zdeformowanych, ułomnych, poranionych. Za tych,
którzy po ludzku nie są z najwyższego kręgu jakiejkolwiek lepszości.
Spróbujcie to ogarnąć, bo właśnie
dziś znowu umiera. Z miłości.