piątek, 3 kwietnia 2015

Umrzeć z miłości

Kiedyś, gdy jeszcze nie poróżnił się z Myslovitz, Rojek śpiewał, że chciałby umrzeć z miłości. Rozczulające to i chwytne, łatwo się z tym utożsamić w chwili dojmującego sentymentu. Aczkolwiek wątpię, żeby ktokolwiek chciał umrzeć z miłości na serio. No, może metaforycznie. Albo tak na kilka chwil, żeby ukoić niewątpliwy dramat i ugłaskać skołatane serce, ale później koniecznie wrócić do żywych. Bo bez przesady z tym umieraniem, przecież wiadomo, co autor miał na myśli. Na pewno nie umieranie z miłości.
Wczoraj zmuszono mnie do zakupów w zatłoczonym hipermarkecie. Pomijam cały okołoświąteczny amok rozemocjonowanych ludzi zgarniających z półek wszystko, co obok normalnej ceny ma cenę nienormalną, czyli promocyjną, która z promocją nie ma nic wspólnego. Właśnie wrzucałam do koszyka trzy torebki budyniu malinowego, bo jak wiadomo, jest to trzynasta potrawa podczas wielkanocnego śniadania. Więc po prostu nie mogło zabraknąć budyniu. Śniadanie to śniadanie, a tradycja rzecz święta. I gdy te trzy torebki budyniu malinowego już nieokiełznana siła grawitacji przyciągała do mojego koszyka, usłyszałam zniesmaczone głosy dwóch dziewczyn. Nie będę im poświęcała zbyt dużo uwagi, tylko wspomnę, że zapewne były to niezależne kobiety bez serca, spędzające wieczory w towarzystwie drogiego wina i jeszcze droższego kota. Na celowniku miały parę – mężczyznę z kobietą lub, jak kto woli, kobietę z mężczyzną. Normalna para. Wyszli w dresach po zakupy, zapewne okołoświąteczne, i wielka draka. Ale jednak to nie dresy były powodem ożywionej, okraszonej wulgarnymi przecinkami i wybuchami histerycznego chichotu, pogawędki. Dobra, facet był naprawdę przystojny. Obejrzałam się za nim kilka razy. Uroda kobiety jakoś specjalnie nie odbiegała od kanonów powszechnego zachwytu. Ale z racji tego, że każdego zachwyca co innego, najwidoczniej według dwóch dziewczyny, którym postanowiłam nie poświęcać zbyt dużo uwagi, ta właśnie para nie miała prawa do wspólnego szczęścia. Bo ten facet mógłby mieć każdą. I to codziennie inną. Miliard razy ładniejszą laskę niż ta, z którą jest obecnie w sklepie. I to w dresie. Jakby szczęście, w tym miłość, było zarezerwowane wyłącznie dla najładniejszych, najbogatszych, najinteligentniejszych i, już generalizując, najlepszych. Bo dla takich łatwiej umierać z miłości, prawda?
Znam Gościa, który umarł z miłości. I to zupełnie na serio. Umiera od wielu wieków i wciąż się nie zniechęca. Jego miłość jest zadziwiająca i trudna do pojęcia. Bo umiera za wszystkich. Szczególnie za tych zdeformowanych, ułomnych, poranionych. Za tych, którzy po ludzku nie są z najwyższego kręgu jakiejkolwiek lepszości.
Spróbujcie to ogarnąć, bo właśnie dziś znowu umiera. Z miłości.