poniedziałek, 28 lipca 2014

Wiek: 23


Kolejna osiemnastka za mną. Bo po prawdziwej osiemnastce liczę, że kolejne urodziny to po prostu kolejne osiemnastki. Desperaci i fani wstrzykiwania sobie botoksu poprzestają na osiemnastce i uważają, że następnych urodzin nie będzie, że czas zatrzymał się dla nich w miejscu, więc jakby nie patrzeć w dowodzie wiecznie osiemnaście. Ja jednak wolę, żeby wszystko było płynne i zgodne z naturą. Więc kolejna osiemnastka za mną. Osiemnastka z groszami, która po zaokrągleniu daje jakieś dwadzieścia trzy, czyli, jak w ramach życzeń przypomniała mi koleżanka, liczbę pierwszą. I wszystko się doskonale kalkuluje, bo skoro to liczba pierwsza, to można zacząć wszystko od początku. Poniekąd. Od początku coś nowego. Lub po prostu w wydaniu poprawionym. Jak kto woli. Można eksperymentować i próbować na wszelkie możliwe sposoby. W końcu od tego jest życie. Żeby żyć. Raczej spontanicznie, bo z planowaniem różnie bywa. A spontaniczna akcja zawsze zaskakuje – czy tego chcemy, czy nie. Lepiej żyć w ciągłym zaskoczeniu, niż w zaplanowaniu… które może spalić na panewce.
Dość farmazonów. Wczoraj spontanicznie postanowiłam iść spać. Była jakaś pierwsza w nocy, myślałam, że po jako takiej dawce alkoholu spokojnie zasnę. Nic z tych rzeczy. Jednak gdy po łóżkowych skrętoskłonach Morfeusz postanowił wziąć mnie w swe objęcia, zaległam w pozycji z jedną nogą pod kołdrą, drugą na kołdrze. Jakby jakiś potwór chciał mi odgryźć stopę, to tylko tę z wierzchu. Szczęśliwi czasu nie liczą, a gdy śpię, to jestem szczęśliwa… ale tak sobie myślę, że spałam może circa trzydzieści minut. W głuchej ciszy nocy coś zadudniło w szybę balkonowego okna, jak mniemam. Trochę się zaniepokoiłam, że to jednak ten potwór po moją leżącą na wierzchu stopę. Więc postanowiłam leżeć z jednym okiem szeroko otwartym, żeby obserwować intruza. Domyślałam się, że jest względnie mały i na pewno szybko go rozbroję. Ale gdy usłyszałam specyficzny, niebezpiecznie tajemniczy szelest i odgłos skakania po ścianach i wszelkich możliwych równościach i nierównościach, zakopałam się pod kołdrę. Tę wierzchnią stopę też schowałam pod fałdami materiału - profilaktycznie, a jakże. Przezorny zawsze ubezpieczony, a na drugą stopę mnie nie stać. Ale, jak się okazało, to rozwiązanie było zupełnie średnim pomysłem, bo po kilkunastu sekundach zaczęło mi brakować powietrza. Rozkopałam więc kołdrę i wynurzyłam głowę. I właśnie w tym momencie na poduszkę leżącą tuż przed moim nosem skoczył przerośnięty pasikonik, na widok którego zrzuciłam z siebie kołdrę, krzyknęłam, jak niejedna kobieta tej i każdej innej nocy, spadłam z łóżka i wzrokiem poszukałam wyjścia ewakuacyjnego. Spoconą ze strachu dłonią nie mogłam przekręcić klamki, ale jak już się udało, wypadłam z pokoju i, niczym przerażony swoim koszmarem trzyletni dzieciak, pobiegłam do… maminej sypialni. Niemalże z płaczem oznajmiłam, że w moim pokoju grasuje szarańcza i śpię dziś tu. Tu właśnie. Tak, Mamo, z Tobą. Rozczarował mnie pobłażliwy śmiech właścicielki sypialni, ale nic… przesunęła się na drugą połówkę łóżka i zrobiła mi miejsce.
Rano było znacznie gorzej, bo musiałam jednak wejść do mojego pokoju, żeby zbadać sytuację. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało w porządku i po nocnym gościu ani dudu. Obejrzany każdy kąt pokoju, nic, null. Składam łóżko. I wyskakuje spod niego zielony siedmiocentymetrowy potwór.  Ponoć rozmiar nie ma znaczenia, ale krzyczałam jak… Później widziałam sąsiadów z fajkami na balkonie. No w każdym razie zatłukłam obrzydliwca klapkiem, pokazałam mu środkowy palec i przesłałam przez balkonową poręcz kondolencje, wraz z wirgającymi jeszcze zwłokami, zgrai jego kumpli, którzy najpewniej grasowali po pokojach moich sąsiadów.
Osiemnastka czy kolejna osiemnastka, liczba pierwsza czy złożona – zawsze zostaje coś z dziecka!
 

poniedziałek, 14 lipca 2014

Sezon ogórkowy

Po niemalże miesiącu nieobecności pomyślałam, że powinnam się usprawiedliwić. Chociaż odrobinę. Kiedyś to Rodzicielka pisała zwolnienia i usprawiedliwienia, teraz trzeba wziąć się w garść i samemu brać odpowiedzialność. Za wszelkie głupoty. Nawet za brak aktywności w internetach.
Bardzo proszę o usprawiedliwienie mojej nieobecności w dniach...
 
Chociaż z drugiej strony… Nie, nie czuję potrzeby usprawiedliwiania się za to, że nie pisałam. Z radością posprzątałam w pokoju i schowałam laptopa, którego sam widok wywoływał we mnie zwierzęcy instynkt i zaczynałam warczeć. W przypływie energii skosiłam trawę na podwórku. Obejrzałam większość mundialowych rozgrywek (Argentyno, smuteczek!). Kilka razy usnęłam nad książką, żeby obudzić się o 4 w nocy i stwierdzić, że żarówki energooszczędne to dobra opcja. Zahuśtałam huśtawkę, próbując stopą dotknąć żeglującego po niebie obłoku. I rwałam wiśnie w deszczu, aż nieprzemakalna kurtka zaczęła dawać znać, że metka trochę oszukuje i ta kurtka wcale nie jest taka nieprzemakalna. Zbierałam też jagody, by później polepić pierogi i pouśmiechać się na fioletowo...
Ciąg dalszy nastąpi.
Przeszłam na trochę inne obroty. I dzięki temu komputer też przestał się przegrzewać. Nieobecność usprawiedliwiona, kontynuuję sezon ogórkowy!