Kolejna osiemnastka za mną. Bo po
prawdziwej osiemnastce liczę, że kolejne urodziny to po prostu kolejne
osiemnastki. Desperaci i fani wstrzykiwania sobie botoksu poprzestają na
osiemnastce i uważają, że następnych urodzin nie będzie, że czas zatrzymał
się dla nich w miejscu, więc jakby nie patrzeć w dowodzie wiecznie osiemnaście.
Ja jednak wolę, żeby wszystko było płynne i zgodne z naturą. Więc kolejna
osiemnastka za mną. Osiemnastka z groszami, która po zaokrągleniu daje jakieś
dwadzieścia trzy, czyli, jak w ramach życzeń przypomniała mi koleżanka, liczbę
pierwszą. I wszystko się doskonale kalkuluje, bo skoro to liczba pierwsza,
to można zacząć wszystko od początku. Poniekąd. Od początku coś nowego. Lub po
prostu w wydaniu poprawionym. Jak kto woli. Można eksperymentować i próbować na
wszelkie możliwe sposoby. W końcu od tego jest życie. Żeby żyć. Raczej
spontanicznie, bo z planowaniem różnie bywa. A spontaniczna
akcja zawsze zaskakuje – czy tego chcemy, czy nie. Lepiej żyć w ciągłym
zaskoczeniu, niż w zaplanowaniu… które może spalić na panewce.
Dość farmazonów. Wczoraj spontanicznie postanowiłam iść spać. Była jakaś pierwsza w nocy, myślałam, że
po jako takiej dawce alkoholu spokojnie zasnę. Nic z tych rzeczy. Jednak gdy po
łóżkowych skrętoskłonach Morfeusz postanowił wziąć mnie w swe objęcia, zaległam
w pozycji z jedną nogą pod kołdrą, drugą na kołdrze. Jakby jakiś potwór chciał
mi odgryźć stopę, to tylko tę z wierzchu. Szczęśliwi czasu nie liczą, a gdy
śpię, to jestem szczęśliwa… ale tak sobie myślę, że spałam może circa trzydzieści minut. W głuchej ciszy
nocy coś zadudniło w szybę balkonowego okna, jak mniemam. Trochę się
zaniepokoiłam, że to jednak ten potwór po moją leżącą na wierzchu stopę. Więc
postanowiłam leżeć z jednym okiem szeroko otwartym, żeby obserwować intruza.
Domyślałam się, że jest względnie mały i na pewno szybko go rozbroję. Ale gdy
usłyszałam specyficzny, niebezpiecznie tajemniczy szelest i odgłos skakania po
ścianach i wszelkich możliwych równościach i nierównościach, zakopałam się pod
kołdrę. Tę wierzchnią stopę też schowałam pod fałdami materiału - profilaktycznie, a jakże. Przezorny zawsze ubezpieczony, a na drugą stopę mnie nie stać. Ale, jak się okazało, to
rozwiązanie było zupełnie średnim pomysłem, bo po kilkunastu sekundach zaczęło
mi brakować powietrza. Rozkopałam więc kołdrę i wynurzyłam głowę. I właśnie w
tym momencie na poduszkę leżącą tuż przed moim nosem skoczył przerośnięty
pasikonik, na widok którego zrzuciłam z siebie kołdrę, krzyknęłam, jak niejedna
kobieta tej i każdej innej nocy, spadłam z łóżka i wzrokiem poszukałam
wyjścia ewakuacyjnego. Spoconą ze strachu dłonią nie mogłam przekręcić klamki,
ale jak już się udało, wypadłam z pokoju i, niczym przerażony swoim koszmarem
trzyletni dzieciak, pobiegłam do… maminej sypialni. Niemalże z płaczem
oznajmiłam, że w moim pokoju grasuje szarańcza i śpię dziś tu. Tu właśnie. Tak,
Mamo, z Tobą. Rozczarował mnie pobłażliwy śmiech właścicielki sypialni, ale nic…
przesunęła się na drugą połówkę łóżka i zrobiła mi miejsce.
Rano było znacznie gorzej, bo
musiałam jednak wejść do mojego pokoju, żeby zbadać sytuację. Na pierwszy rzut
oka wszystko wyglądało w porządku i po nocnym gościu ani dudu. Obejrzany każdy
kąt pokoju, nic, null. Składam łóżko. I wyskakuje spod niego zielony siedmiocentymetrowy
potwór. Ponoć rozmiar nie ma znaczenia,
ale krzyczałam jak… Później widziałam sąsiadów z fajkami na balkonie. No w
każdym razie zatłukłam obrzydliwca klapkiem, pokazałam mu środkowy palec
i przesłałam przez balkonową poręcz kondolencje, wraz z wirgającymi
jeszcze zwłokami, zgrai jego kumpli, którzy najpewniej grasowali po pokojach
moich sąsiadów.
Osiemnastka czy kolejna
osiemnastka, liczba pierwsza czy złożona – zawsze zostaje coś z dziecka!