Niby pogawędka o pogodzie do
niczego nie prowadzi. Jest zapychaczem, fatyczną funkcją języka, wymaganą
formalnością, bo przecież głupio nie powiedzieć nic. Mnie jednak do czegoś
doprowadziła. I pogoda, i sama myśl o pogodowej pogawędce. Dzisiejsza aura
mówi wprost – czas pogodzić się z kocem i ciepłymi skarpetkami. I wszystko
jasne, proste. Przyjęłam. Bez odbioru. Wciągam na zmarznięte stopy skarpetki i
owijam się kocem. Banał. Lubię takie komunikaty. Więc po co gadać o pogodzie?
Gadać – bo to nie rozmowa, to pusta, nic niewznosząca do naszego systemu
wartości paplanina. Bełkot, potok bezmyślnie wyartykułowanych słów. Nienawidzę gadać.
Nienawidzę, ale boję się powiedzieć wprost. Dlatego gadam. I owijam w
bawełnę. Tworzę siatkę skojarzeń, domysłów, niedopowiedzeń, bo niezręcznie
mówić zupełnie na serio. Jakiś paraliżujący strach, który nakazuje wszystko
metaforyzować, poetyzować, urabiać tak, żeby nie było wiadomo, o co tak
naprawdę chodzi. Zamiast rozmawiać, puszczam oko do niejasnej aluzji, która
w tym momencie wydała mi się stosowna w użyciu i rozmywam prawdziwy sens. I później
się zastanawiam, czy zostałam dobrze zrozumiana, czy mój rozmówca był na tyle światły,
żeby się domyślić, że gdy z uśmiechem mówiłam „A”, miałam na myśli nieco tęskne
„B”.
Nie potrafimy rozmawiać. Nie
chcemy wyłączyć dumnej części intelektu, która, choć w życiu niezbędna, często wszystko
komplikuje. Stąd tyle niefortunnych komunikatów, paradoksalnych sytuacji. I
tylu niezrozumianych ludzi na świecie. Bo nikomu przecież nie przyszło do
głowy, żeby powiedzieć wprost. A byłoby zdecydowanie łatwiej. I pewniej. Prosty
komunikat daje pewność i rozwiewa wątpliwości. No, chyba że ktoś kręci –
wtedy pewności nie ma nigdy.
A ja znowu o pogodzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz