piątek, 17 października 2014

Caramba!

Ostatnio w radiu słyszałam o jakichś najnowszych badaniach, z których wynika, że Polacy są w antybiotykowej czołówce. W sensie: boli mnie mały palec u nogi - internety złowieszczo szepczą, że to jeden z głównych symptomów grypy, więc pyk! antybiotyczek, a florę bakteryjną niech szlag trafia. Prosta sprawa. Wcale się nie dziwię, że my, Polacy, łapiemy wszelkiego rodzaju infekcje, wirusy, klimakteria, chandry i inne pierdoły. W takiej strefie klimatycznej ciężko nie popaść chociażby w tymczasową depresję lub przynajmniej nieokiełznaną melancholię. To taki skok na główkę. Albo szok termiczny. To może bardziej. Chociaż w obu przypadkach można/może skręcić. Sobie skręcić, się skręcić.
Ale te nieszczęsne infekcje... Psychiczne są najgorsze. Najgorsze bez dwóch zdań. U progu zeszłorocznej jesieni byłam przekonana, że wymiana żarówek zwykłych na energooszczędne będzie pewnego rodzaju sposobem na radzenie sobie z wcześniej zapadającymi egipskimi ciemnościami na dworze. Nieraz bywało, że zanim dzielnicowy zapalił knot w latarni, całą ulicę zdążył pochłonąć mrok. Żarówki miały też poniekąd zastąpić słoneczną witaminę D, której niedobór, jak powszechnie wiadomo, niekorzystnie wpływa na układ kostny, nerwowy, mięśniowy i w ogóle, jak każdy niedobór, źle wpływa na organizm. W tym również jego część psychiczną. I, owszem, w zeszłym roku się to wszystko sprawdziło i przeżyłam. Te same żarówki świecą do dziś, tyle że już nie wystarczą na tę jesienną cholerę, która mnie, od dłuższego już czasu, strzela i rozsadza od środka. Oczywiście, na zewnątrz, na twarzy wszystko gra, żeby nie było. Jest idealnie. Ale momentami byle niuans, byle błahostka potrafią mnie doprowadzić do białej gorączki. A gdy tych cholernych niuansów nazbiera się cała góra, zdecydowanie odpadam, ja wysiadam, bo mam najzwyczajniej w świecie dość. Zupełna apatia, bezradność psychiczna. Za to wzmaga się produktywność, bo jakoś to wszystko trzeba przełknąć, strawić i pożegnać się z tym raz na zawsze. Bo niezdrowo tak z toksynami wchodzić w dłuższe związki. Ostatnio mi się nazbierała taka toksyczna góra, a na jej wierzchołku chorągiewkę zaczepiła ósemka. Tak, ósemka. Ząb mądrości. Wpadłam w panikę, że prawa górna ósemka wyżyna mi się pod dziwnym kątem i na pewno będzie do ekstrakcji. Niuans, nie? Nie mam na to wpływu, ale profilaktycznie za pięć minut będę u pani stomatolog, żeby może porozmawiała z tym ewolucyjne uwstecznionym zębem i przemówiła mu do rozumu – w końcu jest zębem mądrości, więc mniemam, że jakiś tam swój rozum ma. Może pod wpływem jej słów nie prześwidruje mi policzka. Bo przecież ja wiem najlepiej, że on ma zamiar mi ten policzek prześwidrować na wylot. Kosztowało mnie to kilkunastominutową refleksję, dlaczego muszę być w większości populacji ludzkiej, której te zęby są zupełnie niepotrzebne, a do tego wyrastają krzywo, skośnie i tylko przyprawiają o kilkuletni, z przerwami, ból dziąsła. I po tej, jakże desperackiej, myśli strzeliła mnie jasna cholera.
Puknęłam się w głowę. Miałam zdecydowanie psychiczną infekcję. Ale już wiem, że to nie kwestia żarówek i niedoboru witaminy D. I nawet znalazłam sobie nieinwazyjny antybiotyk. Kontakt z innym psychicznie zainfekowanym człowiekiem zdecydowanie poprawia mi samopoczucie. Bo zapominam o swoich toksycznych górach i niuansach, zdradzam pewne pokłady empatii i wszystkim to wychodzi na dobre.
Jesień to zdecydowanie najodpowiedniejsza pora roku na rozmowy egzystencjalne. W każdej strefie klimatycznej.
Aha, okazało się, że z ósemką wszystko w porządku. Taki niuans.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz