poniedziałek, 13 października 2014

Dialogi grozy odc. n-ty

Biegłam. Możecie wierzyć lub nie, ale naprawdę biegłam. Powinien być o osiemnastej zero osiem. Miałam w zanadrzu około minutę, ale biegłam. Nienawidzę się spóźniać. A też nie chciałam, żeby na mnie czekał.
Nie zaczekał. Chociaż biegłam, a normalnie tego nie robię. Powiedziano mi, że czekał. Trzy minuty przed czasem. Muszę zadzwonić do mojego przewoźnika i w miarę transparentnie wytłumaczyć, że osiemnasta zero osiem to osiemnasta zero osiem, a nie zupełne widzi mi się kierowcy.
Musiałam więc zaczekać na następny autobus. Zazwyczaj moje czekanie przyciąga ludzi, którzy nie mogą stanąć gdziekolwiek indziej – tylko koło mnie. Bo tak. Bo chodnik za wąski. Bo ja muszę mieć, o czym pisać. Dlatego zagarniają moją prywatną przestrzeń, moją kostkę chodnikową konkretnego ułamka czasu. I tym razem mnie nie ominęło. Stanęli – ni mniej, ni więcej półtora metra ode mnie. Para polskiego obywatelstwa. Dziewczyna niczego sobie i jej prawilny mężczyzna w szeleszczącym dresiwie bez lampasów, za to ze skarpetkami pod samo kolano. Do tego fajek i litry skompresowanej kofeiny zapuszkowane w energetyku. Jego twarz zupełnie bez wyrazu, a jej oczy wpatrzone w ten bezmiar myśli. Ludzie to się potrafią dobrać, nie ma co.
- Mogłabyś schudnąć. Zapasłaś się, że wstyd mi się z tobą pokazywać.
- Dobrze, kochanie.
To wystarczyło. Wbiło mnie po kostki w chodnik, a szczęka opadła mi po biust. Ale jak to dobrze, kochanie? Ja z miejsca posłałabym mu siarczysty policzek, zawróciła na pięcie i poszła zrobić rachunek sumienia z tej znajomości. Zapasłaś się. Wstyd mi. I dobrze, kochanie? Naprawdę zaczęłam się zastanawiać, dlaczego ludzie ze sobą są, bywają, wiążą się czy jakkolwiek by tego nie ująć. Już nawet nie mówię o tym przypadku, tylko tak globalnie. No i co z tymi facetami? Przepraszam, kolego, chyba skarpetki ci trochę opadły - podciągnij. To, że masz coś tam w slipkach, to jeszcze nie znaczy, że jesteś mężczyzną. Nawet więcej – nie jesteś nim, skoro mówisz, że twoja kobieta się ZAPASŁA. Ja rozumiem, że na rodzaj męski nie ma wzoru, który można by wcielić w życie i żeby jakoś to wszystko normalnie funkcjonowało. Oni mają swój świat, który dla mnie jest enigmą, i trzeba to zaakceptować. Porozrzucane po całym domu skarpetki nawet jestem w stanie zrozumieć, nawet uprać w przypływie czułości, ale prostactwa nie pojmę. I tego piorunującego dobrze, kochanie też nie. Nawet nie próbuję.
Prawdę mówiąc, jestem ostatnią osobą, która powinna się wypowiadać na temat związków i relacji damsko-męskich. Certyfikatu nie mam, dobrych referencji też nie otrzymałam. Ze związkologii dostałam sromotną pałę. Nie, nie pałę. Jedynkę. Z chemią też było jakoś pod górkę, a i romantyzm okazał się problematyczny.
Ostatecznie, przynajmniej tak mi się wydaje, ludzie nie wiążą się ze sobą ze względu na aparycję, szeroko pojęte rozmiary, wymiary, grubość portfela. Sama nie wiem. A już najgorzej, gdy próbują cię wtłoczyć w swoje wymyślone ramy, upupiają, narzucają coś, co ci kompletnie nie odpowiada. To jakby facet kazał mi urosnąć dwa centymetry, żeby dobić do metra sześćdziesięciu… Bo tak. Bo jak nie, to koniec. A ja na złość nie założyłabym szpilek. Bo nie. I koniec.
Ale jej najwidoczniej to nie przeszkadzało. I tylko przytaknęła kochanemu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz