piątek, 14 marca 2014

Porachunki, rozrachunki

Zastanawialiście się kiedyś, ilu ludzi codziennie schodzi z tego świata? Statystyki mówią o ponad 150 tysiącach dziennie. Codziennie. Jest to jakaś zupełnie abstrakcyjna liczba... Dopiero gdy sami stajemy w obliczu śmierci bliskiej osoby, to 150 tysięcy przekształca się w realną, naturalną, wyobrażalną liczbę – JEDEN. STO PIĘĆDZIESIĄT TYSIĘCY sprowadza się do JEDYNKI.
 
Ostatnio za dużo słyszałam o śmierci. I to wcale nie przez to, że na kozetce u chirurga z przymrużeniem oka śmiałam się, że boli mnie to, tamto i owamto. W końcu 22, prawie 23 lata, więc ma prawo skrzypieć, pstrykać, przeskakiwać. I w ogóle najlepiej kłaść się i umierać. Rechotaliśmy z panem w białym wykrochmalonym kitlu w najlepsze, ale to był gorzki śmiech… Tak naprawdę po prostu okazało się, że z życiem jest krucho i nieprzewidywalnie. I właśnie dlatego należy się dużo śmiać.
 
Na szczęście przydarzyło mi się być na niewielu pogrzebach. Ale na każdym z nich zastanawiałam się, co ci ludzie po sobie zostawili. Wiecie, taki paragon, ile to życie kosztowało. Kredyt, który już za życia był gwoździem do trumny… Niepodzielony spadek, który być może poróżni rodzeństwo… Dzieci, które nie będą pamiętać… A poza tym smutek, może rozgoryczenie, jakieś wspomnienia. Nostalgiczne drobiazgi. Słowa, które już nie zostaną wypowiedziane, bo usta zasypała garstka popiołu.
 
Pamiętam, jak umarła moja Babcia. Poproszono mnie wtedy o napisanie mowy pożegnalnej. Na początku wyśmiałam pomysł. No bo jak można napisać wszystko to, co chciałoby się z siebie wyrzucić w takim momencie? Później pomyślałam, że to poniekąd ostatnia okazja, może jeszcze usłyszy. Pisałam i płakałam. Napisałam najprościej, jak potrafiłam. Bez frazesów, pompatycznych grzeczności. Ciepło, od serca. Okazało się, że to, co wydawało mi się banalne, dosłownie kilkanaście zdań pożegnania, było nie do odczytania dla mojej Siostry, która stała nad trumną Babci. Słowa grzęzły w gardle. Nigdy więcej nie napiszę czegoś podobnego. Nie skażę na takie męki osoby, która miałaby coś takiego odczytać. Poza tym… to zbyt formalne pożegnanie. Nie dla tych, który wierzą w jakiekolwiek życie pozagrobowe. Nie dla tych, którzy wierzą, że śmierć dla się przekupić. Jasne, że się da. Mamy na to czas od narodzin aż do tej feralnej cezury.
 
W najgorszym położeniu są zawsze dzieci. Wiem z autopsji. Miałam 4 lata. Po Tacie zostało mi kilkanaście zdjęć, Król Lew na VHS i kasa napływająca do momentu, gdy skończę studia. I jeszcze jedno, najstraszniejsze. Mglisty sen, w którym Tata woła mnie, żebym przyszła do niego. Noc. Przerażająca wilgoć cmentarza. A on woła mnie, żebym do niego przyszła. Poszłam. Później Mamie dokładnie opowiedziałam, gdzie jest jego grób. Pamiętam tylko, że zbladła. Zabrała mnie potem w to miejsce. Dokładnie to. To samo. Wtedy też powiedziała mi, że Tata już nie wróci. I że bardzo mnie kochał.
 
Mam nadzieję, że kiedyś się spotkamy. Albo raczej poznamy. Rozpoznamy. Gdzieś tam, gdzie będzie można dopowiedzieć to, czego nie zdążyliśmy powiedzieć tutaj. Bo chyba to GDZIEŚ istnieje, prawda?
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz