Przez tę wiosnę przestaję myśleć.
Albo inaczej – przychodzi mi to z wielkim trudem. Jest tyle pokus, które
skutecznie odciągają od tej teoretycznie ludzkiej cechy. Postanowiłam więc
patrzeć. Popatrzeć.
Siadłam na wprost niej. Było
wolne, więc siadłam. Tak naprawdę dopiero później ją zauważyłam. Wypchany
wiedzą plecak uczennicy podstawówki. No i sama uczennica. Dziwnie uciekająca
wzrokiem w stronę widoków mknących za tramwajową szybą.
Pomyślałam (ach, jednak
pomyślałam), że jest płochliwa, nieśmiała, dlatego unika kontaktu wzrokowego.
Ale nie. Ona po prostu się wstydziła. Siedziała nieruchomo, jakby chciała, żeby
jej w ogóle nie zauważono. MNIE TU NIE MA. NIE PATRZCIE NA MNIE.
Miała przerażającą wysypkę na
skórze. Twarz, szyja i ręce w alergicznie purpurowe kropki. Zrobiło mi się jej
żal, ale nie chciałam jej współczuć. Przestałam na nią spoglądać. Dopięła swego, traktowałam ją jak powietrze. DOBRA,
NIE MA CIĘ. Nie chciałam jej robić jeszcze większej przykrości. Jednak korciło mnie,
żeby ją zaczepić. Powiedzieć, żeby się uśmiechnęła. Ale ludzie są różni. Sama
nie lubię, gdy ktoś się nade mną użala i niesie tak zwaną ulgę. To krępujące. Wolę
pomilczeć i pogapić się tępym wzrokiem w bliżej nieokreśloną przestrzeń. Najlepiej w samotności, żeby nikogo nie
angażować. Bo i po co? Najlepiej jak to, co gnębi przegryzie się samo, uleży. I
żyje się dalej.
Wychodząc z tramwaju spojrzałam
nie NA nią, ale W jej oczy. Dokładnie pamiętam kolor tęczówki. Zieleń z
domieszką bursztynu. Puściłam jej oko. Wtedy się uśmiechnęła.
Głupio tak patrzeć NA ludzi.
Lepiej popatrzeć W nich. Czyli taka hmm… utylitarność przyimków w życiu codziennym,
którą zdecydowanie polecam. Z doraźnej analizy… Nie, analiza to termin zbyt
naukowy, a przecież chodzi o niezbadaną prozę życia. Z doraźnej interpretacji
oczu można naprawdę dużo wyczytać. I wcale niepotrzebne mędrca szkiełko i oko,
żeby postawić diagnozę. Chociaż przy interpretacji chyba jednak wysnuwa się
wniosek…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz