wtorek, 8 kwietnia 2014

Hoży doktorzy


Szczerze mówiąc... do pewnego czasu służba zdrowia obchodziła mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg. Albo raczej to, co się po nim ostało. Ale człowiek się starzeje i zaczyna doceniać zdrowie. I o nie dbać. W miarę możliwości.
Nie dość, że czekałam cztery tygodnie na wizytę u chirurga, to jeszcze pod gabinetem musiałam posiedzieć, BAGATELA, godzinę piętnaście minut. [Zwróćcie szczególną uwagę na wyraz BAGATELA]. Ale zanim do sedna, to jeszcze wtrącenie. Zupełnym hitem były plastikowe zielone krzesła stojące na korytarzu. Rząd krzeseł połączonych ze sobą metalowym łańcuchem zatrzaśniętym kłódką. Wiecie, jak w barze mlecznym - miska na śrubkę, łyżka na skrzypiącym łańcuchu… Bareja w krystalicznej postaci.
Gdy już, po przekręceniu mojego nazwiska [pan Jasiński pilnie poszukiwany!] przez pielęgniarkę z nadwagą, weszłam do gabinetu i podałam sweet focie z USG kolana, chirurg stwierdził, że już od dawna nie jest "na ty" z ortopedią i załączony opis wygląda na streszczenie dzieła O obrotach sfer niebieskich lub inną papkę polaną naukowym sosem. Uraczył mnie zatem skierowaniem do ortopedy i na rehabilitację. Z żenadą na twarzy wyszłam z siebie i stanęłam obok, po czym w dwóch osobach wyszłam na szpitalny korytarz.
Dobra, teraz najlepsze. Zdeterminowana poszłam do „rejestracji” zapisać się na wizytę do ortopedy [o, naiwna kobieto!]. I teraz powróćcie do tego, jakże sugestywnego wyrazu  BAGATELA. Jest początek kwietnia 2014 [słownie: dwa tysiące czternastego] i na ten rok nie ma już zapisów do specjalisty ortopedy. Pielęgniarka, czy kimkolwiek była ta pani, powiedziała to z takim wyrazem twarzy, jakby to, że już nie ma miejsc, było jakąś cholerną oczywistością… Myślałam, że na pożegnanie kopnie mnie w tyłek i pożyczy „Wesołych Świąt!”.
No nic, chory kraj. W ramach pocieszenie kupiłam sobie szorty na rower… zapomniałam, że na lato też jeszcze muszę poczekać. Szlag by to wszystko.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz