Szczerze mówiąc... do pewnego
czasu służba zdrowia obchodziła mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg. Albo raczej
to, co się po nim ostało. Ale człowiek się starzeje i zaczyna doceniać zdrowie.
I o nie dbać. W miarę możliwości.
Nie dość, że czekałam cztery
tygodnie na wizytę u chirurga, to jeszcze pod gabinetem musiałam posiedzieć, BAGATELA,
godzinę piętnaście minut. [Zwróćcie szczególną uwagę na wyraz BAGATELA]. Ale
zanim do sedna, to jeszcze wtrącenie. Zupełnym hitem były plastikowe zielone
krzesła stojące na korytarzu. Rząd krzeseł połączonych ze sobą metalowym
łańcuchem zatrzaśniętym kłódką. Wiecie, jak w barze mlecznym - miska na śrubkę,
łyżka na skrzypiącym łańcuchu… Bareja w krystalicznej postaci.
Gdy już, po przekręceniu mojego
nazwiska [pan Jasiński pilnie poszukiwany!] przez pielęgniarkę z nadwagą, weszłam
do gabinetu i podałam sweet focie z USG kolana, chirurg stwierdził, że już od
dawna nie jest "na ty" z ortopedią i załączony opis wygląda na streszczenie
dzieła O obrotach sfer niebieskich lub
inną papkę polaną naukowym sosem. Uraczył mnie zatem skierowaniem do ortopedy i
na rehabilitację. Z żenadą na twarzy wyszłam z siebie i stanęłam obok, po czym
w dwóch osobach wyszłam na szpitalny korytarz.
Dobra, teraz najlepsze. Zdeterminowana
poszłam do „rejestracji” zapisać się na wizytę do ortopedy [o, naiwna
kobieto!]. I teraz powróćcie do tego, jakże sugestywnego wyrazu BAGATELA. Jest
początek kwietnia 2014 [słownie: dwa tysiące czternastego] i na ten rok nie ma
już zapisów do specjalisty ortopedy. Pielęgniarka, czy kimkolwiek była ta pani,
powiedziała to z takim wyrazem twarzy, jakby to, że już nie ma miejsc, było
jakąś cholerną oczywistością… Myślałam, że na pożegnanie kopnie mnie w tyłek
i pożyczy „Wesołych Świąt!”.
No nic, chory kraj. W ramach
pocieszenie kupiłam sobie szorty na rower… zapomniałam, że na lato też jeszcze
muszę poczekać. Szlag by to wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz