Myślałam, że to koniec. Na dziesiątą
rano miałam być w Warszawie, ale miński autobus postanowił zrobić wszystkim
pasażerom primaaprilisowy psikus i rozkraczył się zaraz po tym, jak zdążyłam do
niego wsiąść. Przypadek? To drugi raz w ciągu trzech tygodni, więc nie sądzę.
Oczywiście zaczęłam naprędce szykować
sobie retoryczną mowę usprawiedliwiającą. Następny autobus za jakieś
dwadzieścia minut… A ja nie po to kupowałam bilet miesięczny, żeby wydawać
studenckie miliardy monet na jednorazowy do stolicy.
Koleżanka od dawna namawia mnie
na wyprawę autostopową. Cóż, kiedyś musi być ten pierwszy raz – z koleżanką czy
bez. Ku zaskoczeniu moich byłych współpasażerów stanęłam na krawędzi chodnika i
zaczęłam… autostopować. Tak zwany akt desperacji.
Było niespełna dwadzieścia pięć
minut do dziesiątej. Zwątpiłam, gdy olał mnie piąty, dziesiąty, pięćdziesiąty
kierowca. Pan z ciężarówki przynajmniej mi odmachał. Uroczy gest! Kiedy na
twarzach osób stojących obok zaczęły pojawiać się kpiące miny, poczułam się
lekko zażenowana. Weź się, idiotko, przecież nikt się nie zatrzyma. I miałam
już dać za wygraną, i wydać tę dychę na jednorazowy do stolicy, gdy przy
ostatnim machnięciu ręką zatrzymał się on! Czarny, wypolerowany po zimowej
wegetacji motocykl.
Najpierw zauważyłam przyjemnie
mruczący dwuślad, a dopiero później jego właściciela. Wtedy to ja zaczęłam
mruczeć. Motocyklista zdjął kask… Zawsze
wiedziałam, że mężczyźni lubiący wysoki poziom adrenaliny to wspaniali
mężczyźni. Szczególnie motocykliści. Trzydniowy zarost, ciemne zmierzwione
włosy, szarmanckie spojrzenie i dziarka tajemniczo wyłaniająca się zza
skórzanej kurtki.
- Dokąd podrzucić?
- Do Warszawy, na Gocław.
- To po drodze. Masz szczęście, że wziąłem drugi kask. Jechałaś już kiedyś?
- Nie, nie w takich okolicznościach.
- To trzymaj się mocno.
Oczywiście, masz ciało Adonisa –
nie musisz mnie do tego zachęcać. Motocykl zawarczał. Ja posłałam moim byłym współpasażerom
słodkiego buziaka i odjechałam z nieznajomym facetem. Podejrzewam, że ci, którzy
nie wierzyli w skuteczność mojego autostopowego szczęścia, jeszcze zbierają
szczęki z chodnika…
Na Gocławiu byłam na czas.
Okazało się, że właściciel motocykla jechał do pracy. Jest barmanem w pubie i
chętnie umówi się ze mną, żeby zaprezentować swoje zdolności. Manualne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz