Mama chciała Martę. Siostra
chciała Weronikę. Tata chciał Izę. Brat chciał brata. Była więc wielka kłótnia,
płacz i brak akceptacji stanu faktycznego.
Urażona duma Taty. Niespełnione
marzenie Brata. Na akcie urodzenia, zatwierdzona już przez USC, Marta
Weronika.
I choć Brat zabierał ją na boisko, ścigał się z nią na rowerach po
piaszczystych dołach ulicy, puszczał Aerosmith i Metallicę i układał świecące w
ciemności puzzle hrabiego Draculi, stanu faktycznego nie zmienił. Bo kto to
wtedy o tym szumnym genderze słyszał… W ramach jasności: na dziewczynę wygląda,
dziewczyną się czuje i gdy zagląda pod sukienkę to… zdecydowanie dziewczyną
jest. Więc siła woli Brata nie pomogła i trzeba mu było zaakceptować to, co się
Rodzicom przydarzyło jedenaście lat, jeden miesiąc i jeden dzień po jego
narodzinach. Nawet na swój sposób ją polubił. Wyrwał jej kiedyś pukiel włosów
mikserem. Ciasto było do wyrzucenia, ale włosy po pewnym czasie odrosły
zdecydowanie bujniejsze. I kręcone. Nadal uważa, że to przez ten mikser, nie
geny.
Nie lubiła czytać. Lubiła, gdy
jej czytano – wtedy chowała się pod kołdrę i słuchała. Denerwowała się, gdy jej
mówiono o supletywizmie. Człowiek i ludzie? Przecież to nielogiczne… Na „traktor”
mówiła „trataktor”, na „miskę” - „mista”. Miała ciocię Erę, bo wolała sonorne „er”
od „el”. Kiedyś na liście z zakupami napisała „ser żółty” z dwoma błędami
ortograficznymi i Siostra nie chciała jej zabrać do sklepu. Siedziała i
przepisywała ten nieszczęsny „ser żółty” sto razy. Bez błędu. Nauczyła się.
Chciała być weterynarzem. Lubiła
tabliczkę mnożenia. Wypracowania pisała w stanie załamania nerwowego, bo nie
wiedziała, kiedy zrobić akapit.
Dziś uskutecznia zupełnie czarną
magię gdzieś w głębi Lasu Bielańskiego. Z błyskiem w oku słucha medycznych
smaczków. Z wypiekami na policzkach czyta popularnonaukowe artykuły…
Przedstawiłam się niekonwencjonalnie.
Bo skoro można snuć myśli nieczyste i pisać wiersze białe, to i witać się można
po swojemu.
Na początek chyba wystarczy. Systematyczności nie obiecuję. Ale pomyślałam, że 5 lutego to całkiem fajna data, żeby zrealizować to, co obiecałam. Albo raczej to, co na mnie zostało wymuszone. Jakby nie było - mam nadzieję, że obie strony będą kontente.
ale wgłębi Ci nie daruję.
OdpowiedzUsuńFaux pas już na wstępie... Ale przynajmniej wiem, że przeczytane!
UsuńGreat
OdpowiedzUsuńpodoba mnie się :)
OdpowiedzUsuńCieszę się niezmiernie :)
Usuń